Urodziłam się na Podlasiu w biednej białoruskiej wsi. Z dzieciństwa pamiętam pobliski zagajnik brzozowy z zawilcami, łąki pełne kaczeńców i niezapominajek, ogródek babci z floksami, smagliczką i jej drożdżowe cynamonowe bułeczki. Piszę o tym, bo właśnie powracam do korzeni, o czym dalej.
Na Mazury przyjeżdżaliśmy z mężem i z synami prawie rokrocznie w latach osiemdziesiątych, do Kosewa Górnego, gdzie mój ojciec miał gospodarstwo nad jeziorem Dziadek. Fascynacja Mazurami była wakacyjna. Przemieszczaliśmy się razem z ojcem i tak wakacje spędzaliśmy w Warpunach, Zyndakach, Marcinkowie, Młynowie, ale już bez dzieci, bo wydoroślały, a i miejsca nie były już tak urokliwe, jak Kosewo. Zapomnieliśmy o Mazurach. Poznawaliśmy Bieszczady. Zaczęliśmy jeździć trochę po świecie, zimą na narty, późną jesienią na przedłużenie lata nad ciepłe morza.
Do 2010 r. prowadziłam swoją firmę agencję reklamową w Warszawie. Wyspecjalizowałam się w sztuce obdarowywania, tj. prezenty firmowe i florystyka. Zajmowałam się oprawą kwiatową i dekoratorską eventów firmowych , również ślubów. Były imprezy firmowe, szkolenia, bankiety ... szpilki, garniturki, eleganckie kostiumy, perfumy ...
Uczestniczyłam w wielu wystawach florystycznych (kilkakrotnie w Wilanowie w Warszawie, w Spale, w Opolu), brałam udział w wielu akcjach charytatywnych. Od 5 lat zjeżdżają do nas do Warszawy floryści z całej Polski, warsztat mojego męża zamienia się wówczas w wielką pracownię florystyczną, gdzie rokrocznie powstają bukiety dla gości telewizyjnego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Już na Mazurach zorganizowałam plenerową wystawę na I Seminarium Hortiterapii w Mrągowie (zobacz film). Zdobyłam wiele nagród i wyróżnień za działania florystyczne (m. in. wyróżnienie za bukiet unijny, "hitem wystawy" w Oranżerii w Wilanowie 2010 r. okrzyknęła TVP2 naszą aranżację bożonarodzeniową w stylu PRL-u).
Florystyka zeszła obecnie na dalszy plan. W kwietniu 2011 r. kupiliśmy mazurskie siedlisko, w którym zakochaliśmy się z mężem od pierwszego wejrzenia. Dźwigamy je z ruin, pragniemy przywrócić mu dawną świetność. Remontujemy, urządzamy starając się zachować wiejski styl mazurski, wiele prac wykonujemy sami przy sąsiedzkim wsparciu (Agnieszka Retko - malarka, rzeźbiarka , artystka i Paweł Suchecki - architekt; http://tworczepole.blogspot.com/).
Robimy to z wielkim zaangażowaniem i pasją. Dajemy nowe życie bądź "new look" starym meblom, przedmiotom, sprzętom oraz różnym drobiazgom. Ludzie ze wsi są nam przychylni, sąsiedzi bliżsi i dalsi wspaniali, życzliwi, pomocni, kreatywni. Okolica pełna wspaniałej dobrej energii.
Uprawiamy ekologiczne warzywa, robię przetwory, nalewki, jestem pasjonatką ziół, no i oczywiście co rusz zakładam nową rabatkę kwiatową. W wolnych chwilach układam bukiety, robię przeróżne aranżacje kwiatowe z kwiatów okolicznych łąk, pól, lasów.
Nasza trójka synów z rodzinami to stali bywalcy mazurskiego siedliska i wielcy sympatycy mazurskich pejzaży. Tu spowalniają, wędkują, zaszywają się na bagnach z aparatem fotograficznym "polując" na żurawie, czaple czy baraszkujące ważki. Wsłuchują się w odgłosy natury, delektują się ciszą.
Wnuki z koleżeństwem kopią piłkę, lepią z gliny, majsterkują, bawią się w podchody, rajdują na czym się da (bo dziadek fanem motoryzacji od oldtimerów po wszelkie ustrojstwa latające), mają absolutną wolność. Jako, że nasze siedlisko na pustkowiu, nikomu nie przeszkadza warkot silników i rozrabianie dzieciarni. Uwielbiają tu przyjeżdżać.
Miejsce jest szczególne, obcowanie z naturą, ptactwem i zwierzyną, ma magiczną moc - tonuje, wycisza, ale i energetycznie ekscytuje, motywuje, nastraja optymistycznie ... Poranna kawa pod stuczterdziestoletnią lipą nastraja na dobry dzień, Kłobuk mieszkający we wnętrzu pobliskiej wierzby (Zosia W. już mnie przekonała, że ON tam naprawdę jest) czuwa dniem i nocą nad Domkiem Ogrodnika i remontowaną starą chatą.
Pod rozgwieżdżonym mazurskim niebem myśli są jasne, klarowne, uczucia czyste, gorące. Wieczory radosne, biesiadne, pełne rodzinnych i przyjacielskich pogawędek. Pachnące maciejką.
Wiosna pachnie świeżą ziemią, narcyzami i fiołkami, lato papierówką z sadu, złotą renetą i szarlotką, zaś jesień to feeria barw i zapachów - kuchnia wypełnia się aromatem ziół i przetworów na zimę, suszonymi grzybami, drożdżowym ciastem ze świeżą konfiturą, herbatą z miętą i melisą.
Dziękujemy stolicy, wiele nam dała i daje nadal. Dzięki niej mamy nasze mazurskie siedlisko i możemy tu "podziałać". Warszawa pędzi ze wszystkim, tu trudno nadążyć. Ale łapiemy głębszy oddech na Mazurach, tu się regenerujemy, nabieramy sił ... I to nie wylegując się na leżaczku, tylko ciężko harując fizycznie.
Ja już tu zostałam. Mąż jeszcze musi pracować, dojeżdża, bo wydatkom wydaje się nie być końca. A apetyt rośnie - trzeba zrobić dach w starej chacie, no to i piętro z pokojami dla dzieciaków, przydałaby się i łazienka, absolutnie koniecznie. Mnożą się marzenia, drugiego życia by nam zabrakło.
Szpilki zamieniłam na kalosze, bez żalu.
Nasze Mazury - nasze miejsce na ziemi.
Jolanta Darska
aktualny blog mazurski:
starsze blogi florystyczne
Piękna biografia, życzymy Ci, żeby Twoja kreatywność nigdy nie zgasła!
OdpowiedzUsuń--
Pozdrawiamy,
Candelle