Malowane butelki, kamienie, dachówki i inne niepotrzebne już rzeczy. Opowiadają o świecie i ludziach. Nauka i sztuka zachwyca się światem, każda na swój sposób i w odmiennej formie. Wiedza jest bogactwem i dobrem ogólnym, które jest warunkiem rozwoju cywilizacji i do którego prawo ma każdy. Tak jak do wody i powietrza. Nie można więc zamykać i ograniczać dostępu do wiedzy.
Kanka jest wspomnieniem dzieciństwa. Pojemnik wielorazowego użytku do przenoszenia płynów. Najczęściej mleka ze sklepu lub od gospodarza. W czasie prac polowych zabierano w niej coś do picia, wodę, kawę zbożową, kompot lub specjalny napój z odrobina octu. Czasem zabierało się ją na ryby - do transportu złowionych w małej rzece ryb. A czasem jako pojemnik do zrywania porzeczek lub wiśni. Do tego specjalny esowaty haczyk - wieszało się taką kankę na gałęzi i można było wygodnie zrywać wiśnie. Czasem przynosiło się piwo ze sklepu (nalewane z beczki). Pora powrócić do takich pojemników-opakować wielokrotnego użytku. Mniej byłoby śmieci, mniej odpadów do przetworzenia i wiele zaoszczędzonej energii.
Ta konkretna kanka została zakupiona dawno temu, może 50 lat temu, dla potrzeb badań naukowych, teriologicznych i batrachologicznych. By przenosić w niej bezpiecznie złowione do badan populacyjnych osobniki. Zestarzała się technologicznie zanim została wykorzystana. Długo zalegała w magazynie. Ocalona przed wyrzuceniem otrzymała drugie życie. Jako ozdoba a w pierwszym momencie jako skrytka w grze terenowej, zorganizowanej w Bibliotece Uniwersyteckiej. Tematem gry była kwietna łąka.
Pomalowana farbami akrylowymi. A na kance rośliny ogrodowe - jeżówki oraz motyle z rodziny modraszkowatych: pazik brzozowiec (Thecla betulae), samice. Bo u tego gatunku wyraźny jest dymorfizm płciowy to łatwo odróżnić od siebie obie płcie.
W czasie jednej z wizyt w jakimś supermarkecie zauważyłem butelki z francuskim winem. I nie tyle wino w promocyjnej cenie zwróciło moja uwagę co butelka. Nietypowy kształt, nietypowe zamknięcie. Kupiłem bardzie ze względu na opakowanie niż zawartość. A czy sama, pustą butelkę bym kupił? Zaskakujące - ale raczej nie. Po opróżnieniu w 2019 r. wymalowałem na niej motyla - pazia królowej. Piękny, duży, dostojny motyl. Częsty motyw sesesji.
W tle dachówka z Zamku Książ i butelka po whisky ze storczykami i chruścikiem.
Szkło laboratoryjne także się starzeje. Postęp technologiczny jest wyraźny, co widać w pracowniach badawczych. Lepsze jest wrogiem dobrego. A więc nie tylko zużywanie się szkła laboratoryjnego powoduje, że kolby, butle, zlewki itd. wycofywane są z działających laboratoriów. Taki los spotkał i tę butlę. Szyjka jest lekko wyszczerbiona, brakuje korka. Odstawiona została w kąt. Ale może jeszcze spełniać inne funkcje, w których niedostatki butli nie będą przeszkadzały. Może być ozdobą i eksponatem z dawnych czasów, z niegdysiejszej świetności. Może być wazonem. Zwłaszcza gdy będzie pomalowana.
Na szklane, laboratoryjnej butli pojawiła się łąka, z bodziszkiem i babką lancetowatą. A najważniejszym elementem dekoracyjnym są trzy ćmy z rodziny niedźwiedziówkowatych: niedźwiedzióka włodarka, niedźwiedziówka hebe (wdowa) i niedźwiedziówka kaja.
Słoik po sałatce warzywnej lub korniszonach, pomalowany najprawdopodobniej w 2017 roku. Służy za pojemnik w kuchni do produktów sypkich. Ozdobiony został wizerunkiem motyla - górówki pronoe.
Górówka pronoe (Erebia pronoe), gatunek górski, spotykany na wysokości 900-1500 m n.p.m., na trawiastych zboczach, polanach i śródleśnych łąkach, często w pobliżu małych strumieni, preferuje terenu o podłożu wapiennym. Imagines pojawiają się w połowie lica i obecne są do początku września. Gąsienice żerują na kostrzewie owczej i kostrzewie czerwonej. Gatunek o zasięgu europejskim. W Polsce zagrożony wyginięciem, występuje na jednym stanowiska w Tatrach Zachodnich.
Podobnie wyglądają także górówka boruta (Erebia ligea) i górówka medea (Erebia aethiopis).
Pomalowana w 2019 roku. Piękna butelka z ciemnego szkła, prawie czarnego. Typowa butelka do wina, lekko zwężająca się na dole. Ciężka. Przy transporcie trzeba dodatkowej energii na przewóz ciężkich opakowań. Dodatkowa emisja gazów cieplarnianych. Warto o tym pamiętać. Dla protestanta dylemat: piękne czy użyteczne? A dla nas wybór: lokalne czy transportowane z daleka. W każdym razie można zadbać o trwałe wykorzystanie opakowania (upcykling). Dlatego maluję na butelkach ginąca, lokalna przyrodę. Uratować od zapomnienia, zwrócić uwagę na problemy przyrodnicze.
Prawdopodobnie było w niej wino mołdawskie. Dobre wino mołdawskie. Ale mogło być i wino z innego kraju lub innego kontynentu.
Na butelce storczyk (Orchidaceae) - podkolan biały (Platanthera bifolia). Bylina dorastająca do wysokości 50 cm. Czyli do kolan. Podkolan jest gatunkiem euroazjatyckim, rosnącym głównie na obszarze o klimacie umiarkowanie oceanicznym oraz umiarkowanie kontynentalnym, na glebach świeżych, średnio próchniczych. Można go spotkać w lasach liściastych i na ich skraju, w borach iglastych a także na murawach bliźniczkowych. Zakwita w nocy i jest zapylany przez motyle nocne (ćmy).
Podkolan biały jest objęty w Polsce ochroną gatunkową, tak samo jak podobny do niego podkolan zielonawy (Platanthera chlorantha).
Odwzorowanie na butelce jest niezbyt precyzyjne. Oznaczać gatunków raczej nie można. Równie dobrze można uznać, że namalowałęm kruszczyka szerokolistnego (Epipactis helleborine). Też jest w Polsce objęty ochroną gatunkową.
Na butelce są tez dwa chruściki (stadium imago) z rodzaju Setodes. Też rzadkie i zagrożone wyginięciem.
Drobne, delikatne kwiatki. Rośnie nad rzekami, jeziorami, gdzieś w olsach i miejscach wilgotnych. Wspomnienie wakacji. A jednocześnie zapowiedź akcji w Wójtowie. By uczynić świat blisko nas trochę piękniejszym. Ciąg dalszy na pewno nastąpi. Butelki integrują. Oczywiście tylko wtedy, gdy do nich podejść w odpowiednim kontekście.
Ścięga łąkowa (Leptopterna dolobrata) do pluskwiak z rodziny tasznikowatych (Miridae). Dorosłe owady (stadium imago) osiągają wielkość 7-10 mm. Spotkać je można na terenach trawiastych (łąki, nieużytki) oraz na polach ze zbożami. Jak na pluskwiaka przystała swoją kłujką nakłuwa i wysysa soli z liści, źdźbeł i kłosów. Imagines najliczniej występują w lipcu i sierpniu. Zimują w stadium jaja.
Pomalowana w czasie letniego, domowego pleneru w 2019. Była na wystawie grupy A*R*T w Bibliotece Uniwersyteckiej. Butelka ze ścięgą posłużyła mi to poćwiczenie szablony opowieści typu 1, 2, 3.
Po pierwsze butelka po oleju lnianym.
Po drugie ścięga łąkowa.
Po trzecie butelka jako artefakt, przedmiot, ułatwiający mówienie (element wystąpienia ustnego).
Duża butla z brązowego szkła, po jakimś lekarstwie lub parafarmaceutyku. O ile pamiętam było coś związanego z chorobami serca. Butlę otrzymałem od Pani Teresy Kosman. Na płaskiej butelce wygodniej się maluje.
Na butelce namalowałem lepnicę białą. Inna nazwa tej rośliny to bniec biały. Nazwa naukowa lepnicy białe to Melandrium album (synonimy: Silene latifolia ssp. alba, S. alba, S. pratensis, Melandrium pratense). Bez wątpienia w języku polskim łatwiej się odmienia lepnicę niż bnieca. Lepnicy towarzyszą na butelce dwa modraszki i żółtawy, bliżej niesprecyzowany motyl. Może robić za cytrynka latolistka.
Lepnica jest roślina zielną (czyli jednoroczną), ozima, lub dwuletnią. Kwitnie od maja do września. Jest rośliną światłolubną, rośnie na glebach piaszczystych i gliniasto-piaszczystych. Spotkać ja można na polach uprawnych, na łąkach, zaroślach, w miejscach ruderalnych. Zazwyczaj jest dwupienna, kwiaty przeważnie są jednopłciowe. Pachnie wieczorem, co wskazuje że przywabia motyle nocne jako głównych zapylaczy. Kwiaty męskie są mniejsze, kwiaty żeńskie maja bardziej rozdęty kielich. Dość łatwo krzyżuje się z lepnicą dwupienną (bniec czerwony). W kwiatach żeńskich pylniki są niedorozwinięte. Ale gdy jest zarażona grzybem głownią fioletową (Ustilago violacea) to pręciki są normalnie rozwinięte lecz zamiast pyłku w pylnikach znajdują się zarodniki grzyba. I wtedy odwiedzający kwiat motyl, spijając nektar roznosi zarodniki grzyba. W pewnym sensie grzyb "podwiesza" się pod koewolucyjny związek owadów zapylających i roślin kwiatowych by się rozprzestrzeniać i łatwiej znaleźć kolejnego żywiciela.
Mały słoiczek laboratoryjny albo buteleczka z szerokim otworem. Bez szlifu czyli musiała być zamyka korkiem. Zapewne miała służyć do przechowywania substancji lub odczynników chemicznych. Być może przeznaczeniem jej było laboratorium lub też apteka lub szpital. Nie ma żadnych znaków, które by pomogły zidentyfikować czas i hutę szkła. Wskazuje na ręczna robotę bo nie widać szwów sklejania. Nie ma już oryginalnego korka a ten widoczny na zdjęciu jest wtórny, dorabiany z korka "po szampanie".
Opisywany flakonik laboratoryjny pochodzi ze Stacji Hydrobiologicznej w Mikołajkach. A skąd tam się wziął i jak tam się znalazł? Czy był pozyskany z mienia pozostawionego przez "Niemców", może z jakieś apteki? Czy pochodzi z Mazur czy tez został dopiero później przywieziony z innych regionów, w czasie gdy powstawała Stacja Hydrobiologiczna? A może słoiczek został wyprodukowany po wojnie? Nie wiem czy uda się odkryć historię teko małego przedmiotu. Być może trzeba dopiero wymyślić by opowieść była pełniejsza i piękniejsza.
W moje ręce trafił w latach 90. XX wieku, gdy jeździłem do Mikołajek do Stacji Hydrobiologicznej w Mikołajkach do dr Wandy Szczepańskiej w sprawie chruścików (Trichoptera). Gdy zaczynałem swoja pracę badawczą nad chruścikami to napisałem listy do czworga znanych mi z publikacji chruścikarzy (Z Łodzi, Krakowa, Warszawy i Mikołajek). Pani Szczepańska mi odpisała i zaprosiła do siebie. Miała bogate zbiory chruścików z mazurskich jezior, w większości nie opracowanych. Przyjeżdżałem kilka razy i w końcu zabrałem przekazane mi zbiory chruścików, zmagazynowane w słojach Wecka. Były też trzy, takie jak te opisywany, flakoniki. A w środku chruściki w alkoholu (służyły jako próbówki na zbiory_. Część zbiorów była wyschnięta. Wszystkie chruściki przejrzałem i oznaczyłem. Wyniki wykorzystałem w mojej rozprawie habilitacyjnej, dotyczącej chruścików jezior Polski. A słoiczki, po przeniesieniu chruścików do innych probówek, umyłem i wykorzystywałem jako pojemniczki do przypraw. Ponownie odzyskały swoje aptekarskie czy laboratoryjne funkcje. Bo przecież każda kuchnia to małe laboratorium.
Długo stała z przyprawami aż w czasie któregoś z plenerów domowych, postanowiłem pomalować. Do ozdobienia wybrałem ćmę, czyli motyla nocnego, z rodziny niedźwiedziówkowatych (Arctiidae) - proporzycę marzymłódkę. Zarówno motyl piękny jak i nazwa urocza. Proporzyca pewnie dlatego, że ubarwienie skrzydeł przypomina jakiś proporzec. Ale dlaczego marzymłódka? Marząca młódka czyli młoda kobieta? O czym mogłaby ona marzyć?
Proporzyca marzymłódka (Tyria jacobaeae) jest motylem niewielkim, rozpiętość skrzydeł wynosi 32-40 mm. Głowa, tułów i odwłok są czarne. Przednie skrzydła szaroczarne i czerwoną smugą wzdłuż przedniej krawędzi skrzydła i dwoma czerwonymi plamkami. Skrzydła drugiej pary są czerwone z czarnym obramowaniem. Dorosłe proporzyce spotkać można od maja do czerwca na śródleśnych polanach, zrębach, starych kamieniołomach. Gąsienice rozwijają się (i zjadają, jako rośliny pokarmowe) na starcu jakubku, w górach także na podbiale pospolitym i lepiężniku. Zasięg występowania obejmuje obszary od Europy po Środkową Azję. W Polsce występuje na terenie całego kraju, lokalnie może być gatunkiem pospolitym. Łatwiej ją jednak spotkać w stadium larwalnym czyli gąsienicy.
Butelka z głuszcem to druga, jaką namalowałem z inspiracji prof. Piotra Tryjanowskiego (więcej w Butelce z bocianami). Ptaki jako motyw malarski wykorzystuję bardzo rzadko. Dlaczego? Bo mnóstwo ludzi maluje, rysuje, fotografuje te pierzasto-skrzydlate kręgowce. Znacznie liczniejszy gatunkowo jest świat bezkręgowców, dużo mniej poznany i popularny. Wymierający w ciszy i w niezauważeniu. Ale na specjalne życzenie ornitologiczne elementy się i u mnie pojawiają.
Dlaczego głuszec, który jest bardzo rzadkim gatunkiem i na swoje oczy nigdy go w naturze nie widziałem? Bo blisko 10 lat temu, w poszukiwaniu dawnych tajemnic kłobuka, trafiłem na poleski ślad własnie z głuszcem związany. A dlaczego kłobuk? Bo to w ludowej tradycji Warmii i Mazur duch/demon domowy, przynoszący szczęście gospodarzowi, wyobrażany pod postacią czarnej, zmokłej kury. Kłobuk to baśniowa postać a wcześniej zapewne demon domowy, chyba słowiański, na Prusy Wschodnie przywędrował wraz z osadnikami z północnego Mazowsza w czasach krzyżackich. Typowy demon domowy, przedstawiamy albo w kształcie człekopodobnym albo zwierzokształtnym (zoomorficznym). W tym drugim najczęściej w postaci zmokłej, czarnej kury. Mitologiczna i etnograficzna pozostałość na dawnej Słowiańszczyźnie. Niosący w sobie tajemniczy ślad wiosenny i budzącego się życia. Odnalazłem ślady etnograficzne, wskazujące na powiązanie kłobuka z podbiałem i czarnym bzem. A w celach ochrony przyrody i popularyzacji wiedzy zagnałem nawet kłobuka do dziupli.
Nierozwiązane zagadki siedzą gdzieś w kącie głowy i jak tylko pojawi się coś naprowadzającego na trop, zaraz wyłażą z zakamarków i przypominają się. Warmiński Kłobuk i jego etnograficzne pochodzenie również siedzi mi gdzieś nad głową od lat kilkunastu, w zakamarku między innymi myślami.
Na kolejne ślady natrafiłem podczas lektury fascynującej książki Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego pt. "Polesie". Napisana gdzieś w 1926 r., po raz pierwszy wydana w 1934, a teraz ponownie (2010). To przyrodnicza i etnograficzna podróż na koniec świata. Egzotyka jak na Nowej Gwinei czy Nowej Zelandii… a jednocześnie tak blisko! Po Huculszczyźnie, to drugie moje etnograficzno-przyrodnicze odkrycie… świata, który już chyba nie istnieje. Ani przyrodniczo, ani kulturowo.
Polesie, ukryte pośród niedostępnych bagien na długo zatrzymało archaiczne zwyczaje słowiańskie i nie tylko. Ze zdziwieniem natrafiłem na wątek kłobuka. Najpierw napotkałem zdanie "z ostrowów krzykiem uprzedzany o pościgu surowego a ciemnego jak noc listopadowa, kłobuczego ihumena-Greczyna." A więc kłobuk to coś czarnego i przypominającego nakrycie głowy prawosławnych duchownych. To nie pierwszy związek słowa "kłobuk" z nakryciem głowy prawosławnych kapłanów. Pytanie rodzi się takie: czy najpierw była nazwa "czapki" (może słowo z Bizancjum?) a potem przeniosło się na Kłobuka…. czy też wygląd owego nakrycia lub samego duchownego przejął dawne słowo, bo w czymś przypominało? Prawosławie na Rusi od X wieku. A więc związek bardzo stary. Niemniej chyba wiąże się z czarnym i z religią-duchowością, a więc jakąś magicznością bliska naszemu warmińskiegu Kłobukowi.
Poleszucy zachowali aż do XX wiele z starych, słowiańskich wierzeń-zwyczajów-rytuałów, nawiązując do dawnych Drewlan i Dulębów. Ze wspomnianej książki dowiedziałem się, że Poleszucy szczególną magiczną sympatią darzyli głuszce – kuraki leśne. To czarne ptaki. Może jakiś dawny związek z magią słowiańską, wierzeniami? Ważne, że czarny i że leśny i samiec zwany kogutem a samica kurą (jak to u kuraków).
I jeszcze jeden fascynujący ślad z Polesia. Wołchowie i baby (szeptuchy jak dzisiaj byśmy powiedzieli) w swoich gusłach i czarach poleskich: "tam znają również ów trujący blokot i czermier, szamani leczą dywanną i czeredą i znają tajemną moc palonych piór czarnej kury i łoju zwierząt kryjących się na zimowe leża w norach, gdzie śpią do pierwszych dni wiosny." Mamy więc czarne kury, różne magiczne ziela (to nawiązanie do podbiału-kłobuka) i wiosny, kiedy to podbiał zakwita jako jeden z pierwszych kwiatów. Na dodatek ziele magiczno-lecznicze.
Czyżby zatem "przodkiem" warmińskiego Kłobuka były głuszce i staro bałto-słowiańskie wierzenia?
Malowana butelka z głuszcem-kłobukiem to także pomoc dydaktyczna, pomocna w snuciu opowieści o przyrodzie, kulturze i ewolucji. Samego kłobuka wykorzystałem już wielokrotnie jako element opowieści o przyrodzie, czasem dowcipnie łącząc np. z pachnicą dębową by chronić przydrożne drzewa dziuplaste. Pretekst by opowiedzieć o ekologii, o zmieniającej się przyrodzie i wpływie człowieka. A więc sposób, aby o zawiłościach naukowych powiedzieć językiem i stylem atrakcyjnym i inspirującym do samodzielnych, dalszych poszukiwań. Bo poznawanie świata (nauka) jest piękne i przyjemne. Przy rozwiązywaniu tajemnic wydzielają się endorfiny, o czym już wcześniej pisałem.
Stara butelka po koniaku. Nie wiem kiedy, od kogo i jakimi drogami do mnie trafiła. Na pewno dawno, jeszcze w czasach, gdy nie było nadmiaru opakowań (w pamięci mam ją jeszcze z czasów zamieszkiwania na ulicy Żołnierskiej). Jest ładna sama w sobie (w kształcie i kolorze), z matowego, zielonego szkła. Trafiła do mnie już jako opakowanie reusingowe. Być może z nalewką lub jakimś innym alkoholem. I przez wiele lat służyła jako swoista karafka do nalewek. I dalej tak jest wykorzystywana (dlatego może jeszcze w domu się ostał, bo przecież swoje malowane butelki i słoiki rozdaję, by wędrowały po świecie, z opowieściami o ginącej przyrodzie). Aż ją pomalowałem, najpóźniej w 2007 roku, bo z tego okresu mam pierwsze zdjęcia z ta butelką.
Motywem jest kwitnący grzybień, roślina wodna. Kojarzy mi się przede wszystkim jeziorami, w tym małymi i śródleśnymi.A więc obiektem moich wieloletnich badań nad chruścikami (Trichoptera) jezior Polski. Grzybień na butelce przypomina mi zarówno doktorat jak i habilitację. Szmat czasu spędzony w terenie. A potem wiele godzin oznaczania chruścików i opracowywania wyników. Potem jeszcze wiele razy wracałam do motywy z grzybieniami oraz żółtymi grążelami, czasem w towarzystwie latających chruścików (stadium imago). Co widać na przykład na zdjęci zamieszczonym niżej.
To własnie na tej butelce zupełnie przypadkiem odkryłem metodę krakowania (znaną w technice decoupage) czyli postarzania. Pierwsze moje malowane butelki nie były w żaden sposób lakierowane czy zabezpieczane. Ale pod wpływem wilgoci, przy byciu farby konturowe po prostu schodziły ze szkła niczym kalkomania. Zacząłem szukać sposobu utrwalania różnymi lakierami. Najbardziej efektywny okazał się zwykły lakier akrylowy rozpuszczalny w wodzie. Zostawiałem farmy do szkła do wyschnięcia, a potem lakierowałem. A w przypadku tej butelki polakierowałem zbyt szybko, po kilku godzinach. I na drugi dzień zobaczyłem spękania. Zamiast się zmartwić to się ucieszyłem niezamierzonym efektem. Potem ten efekt wykorzystywałem już umyślnie i z premedytacją.
W czasie malowanie tej butelki odkryłem coś jeszcze - przy pokryciu farba zmatowanego szkła uzyskuje ono przezroczystość. W tym także w czasie lakierowania, co zmusza do tego by za bardzo z lakierem nie wychodzić poza ozdobny rysunek (malunek). Tak, przy malowaniu też można odkrywać. Już nie tyle świat przyrody, co techniki zdobnicze.
W opowieści o zielonej butelce zgrzybieniem pomyliłem nazwę grzybieni z grążelami. Proszę wziąć to pod uwagę przy odtwarzaniu filmiku. Opowieść w okresie przedwielkanocnym, w czasie kraszenia, pisania i malowania pisanek. Od samego początku, za względu na krzywizny i obłe kształty, malowanie butelek kojarzyło mi się z malowaniem wielkanocnych jajek. Na krzywiznach farba spływa co utrudnia proces malowania. Pierwsze moje butelkowe wzory w jakiś stopniu nawiązywały do moich pisakowych wzorów. Potem mentalnie się wyzwoliłem i usamodzielniłem, krok po kroku odkrywając zupełnie nowe możliwości i specyfikę tej techniki.
Działo się to w roku 2018 (pozyskiwanie butelki). A potem jeszcze i w roku 2019 (malowanie). A teraz o tym opowiadam (rok 2020). Każda butelka ma swoją historię, z wieloma dygresjami. Opowiem tylko o kilku.
Zaczęło się to nie wiadomo kiedy. Jakiś projektant zaprojektował wzór użytkowy. Kształt ładny, charakterystyczny. Uroda kształtu zachęca to powtórnego użycia (reusing). Markowy alkohol w butelce z dodatkowym zabezpieczeniem: specjalny korek z kulką szklaną w środku. Butelka w zasadzie jednorazowego użytku (sporo tego produkujemy, marnowanie energii i surowców, a finalnie często trafiają jako śmieci do środowiska). Ten wymyślny korek wymyślono zapewne po to by utrudnić fałszowanie i powtórne napełnienie butelki. Bez zniszczenia takiego korka nie da się nic wlać. A dla mnie dodatkowy kłopot. Zawsze się sporo namęczę z pozbywaniem się tych skomplikowanych korków: nożem, cążkami. Trudniej niż z pozbyciem się etykiet. A na koniec nie da się już wykorzystać oryginalnej nakrętki. Od biedy można dorobić korek korkowy i zatkać. Wtedy butelka może być powtórnie użytkowo wykorzystana, jako pojemnik do płynów. Ja wybrałem wersję wazonika. Bo chciałem pójść dalej niż tylko recykling. Malowanie ma sprawić, że wydłuży się okres użytkowania (upcykling, reusuing).
Potem, zgodnie ze zaprojektowanym wzorem, w jakiejś hucie szkła wyprodukowano butelki. Trafiły do kolejnego miejsca, tam zostały napełnione trunkiem, dodano plastikowy korek (kilka rodzajów tworzywa sztucznego), zaopatrzono w etykiety, potem banderole i gotowe butelki trafiły do hurtowni. A potem do sklepu. Ciekawe ile w sumie kilometrów przejechała ta butelka? Aż w końcu trafiła do Skępego na Ziemi Dobrzyńskiej. Na wesele.
Do Skępego przyjechaliśmy pociągiem. Szynobusem. Tak z troski o środowisko i z myślą o przyszłości (by dało się jeszcze żyć człowiekowi na Ziemi). Do domu weselnego poszliśmy pieszo. Od razu było widać, że świat jest zaprojektowany dla ludzi z samochodami.... Nie było chodnika i trudno się szło poboczem ruchliwej drogi.
W Skępem już byłem, wiele lat temu. Przyjechaliśmy pociągiem, tyle że z przeciwnej strony, z Sierpca. Tu rozpoczynał się nasz rajd harcerski. Zaopatrzeni w mapę ruszyliśmy nieformalną, licealną drużyną harcerską w poszukiwaniu młodzieńczej przygody. Drogę w lesie nieco zgubiliśmy, spaliśmy w namiotach i wędrowaliśmy doliną rzeki Skrwy. Kolejny nocleg wypadł koło Łukoszyna. Kolejne wspomnienia. I one wszystkie teraz zostały zamknięte w tej jednej butelce. Niczym dżin w lampie Aladyna. Wystarczy spojrzeć, można potrzeć, a wydobywają się.... różnobarwne historie. Niczym bajki z Tysiąca i Jedne Nocy.
Dom weselny miał wystrój nawiązujący do secesji, z grafikami Alfonsa Muchy. Urocze miejsce. A na salę balową wleciała, w czasie wesela, ważka sina (czytaj więcej o tym zdarzeniu). W secesji często wykorzystywano motywy przyrodniczce, w tym ważki i motyle. Zatem do zawartości butelki z opowieściami dokładamy i tę.
W Skępem jest sanktuarium maryjne. A sama Ziemia Dobrzyńska związana jest z historia mojego roku. Osobna opowieść. A w zasadzie dwie. I to długie.
Butelkę malowałem w 2019 roku, w czasie domowego pleneru. W samotności. W izolacji ale znacznie krótszej niż ta obecna, koronawirosowa. Motywem jest roślina porcelanka, po łacinie Nemophila - nazwę swą biorąca z greckich słów nemos (gaj, lasek) i philos (przyjaciel). Przyjaciółka gaju. A jeśli uznać, że dawniej w świętych gajach także sanktuaria były, tyle ze pogańskie, to kolejne nawiązanie do butelki znajdziemy. I pretekst do jeszcze innych opowieści. Tak, malowana butelka mam moc.
Porcelanki to rośliny ogrodowe, nadają się na rabaty, balkony i do mis dekoracyjnych ale nie na kwiaty cięte. Więc raczej w wiązankach ślubnych ich nie znajdziemy.
I czy to już koniec opowieści o jednej butelce? Nie, bo opowiadam o niej ucząc się zdalnej edukacji. A konkretnie wykorzystania kamerki internetowej i obsługi programów do streamingu i obróbki plików wideo. Uczę się przez działanie. Dostrzegam błędy i staram się poprawić. Widzę potrzebę doboru miejsca i czasu by światło było lepsze. I kadrowanie. A na dodatek dobór sprzętu, zadbania o intonację i barwę głosu. A w końcu i zbudowania opowieści. Mam tyle już lat "na karku" a ciągle uczę się mówić...
Weselna butelka ze Skępego z porcelanką i dygresjami genealogiczno-, harcersko-, licealno-przyrodniczymi. Albo i jeszcze innymi. Mała butelka a tak dużo się w niej zmieści. Wystarczy ją tylko malowaniem zaczarować.
To nie koniec historii. Butelka od roku stoi na półce z książkami. Planuję przekazać ją młodemu małżeństwu, jako pamiątkę z wesela. Trafi gdzieś pod Ciechanów. Historia toczyć będzie się dalej. I snuć się będą kolejne opowieści jednej butelki.
Będą dwie opowieści w jednej, pierwsza o butelce z bocianami, druga o filmiku z butelką z bocianami. Z dygresjami do zdalnej edukacji.
A było to tak. Profesora Piotra Tryjanowskiego poznałem dawno temu w Poznaniu, gdy jeździłem na Wydział Biologii UAM w sprawach mojego doktoratu. Wtedy obaj byliśmy jeszcze bardzo młodzi. I pełni zapału badawczego. Teraz już tylko zapał pozostał.... Czasem się widywaliśmy, częściej korespondowaliśmy na rozmaite, biologiczno-ekologiczne tematy. Niedawno Piotr do mnie napisał: "Czytam Twoją stronę etc. [najpewniej chodzi o blog] i tak wpadłem na nieśmiały pomysł! Z kolegą psychiatrą dr. Sławomirem Murawcem (wygooglaj, bo fachowiec) piszemy książkę o terapeutycznym znaczeniu ptaków i nieco ogólniej - przyrody! Chcemy po każdym z rozdziałów dawać obrazki zaprzyjaźnionych osób, rysujących i malujących! I stąd moje nieśmiałe pytanie! Może zechciałbyś nam podarować jakaś fotkę któregoś z Twoich dzieł, rzecz jasna nawiązującego do ptaków! Honorariów brak, tak jak i sponsora, bo wybieramy wolność, ale rzecz jasna gdy całość dojdzie do skutku to egzemplarz będzie!
Dzięki za zrozumienie. (....) Powinno być na koniec kwietnia! Może być gatunek warmiński, bocian biały, dudek albo cokolwiek innego!" I jak było nie odpowiedzieć pozytywnie na tę pasję do niestandardowych działań?
Niedawno od Profesora Tryjanowskiego otrzymałem jego książkę "Wino i ptaki" (czytaj więcej o tej książce). Łączy nas niewątpliwie także i to, że zwracamy uwagę na butelki. On głównie na etykiety na butelkach z winem i wszelkie aspekty związane z ptakami, ja patrzę na kształt i barwę szkła butelek. Widzę je całkiem nago, to znaczy bez etykiet. I dostrzegam w nich surowiec do malowania. Do tej pory malowałem rośliny i bezkręgowce, głównie owady. Czasem, na zamówienie trafiały się grzyby i ryby. Ptaków nigdy nie malowałem. Nie miałem więc ani butelek z motywem ornitologicznym ani tym bardziej zdjęć. Odłożyłem więc zadanie na potem.
Okazja do domowego pleneru pojawiła się szybciej niż przypuszczałem. Pierwsze tygodnie społecznej izolacji, związanej epidemią COVID-19 postanowiłem przeznaczyć na malowanie. Wydawało się, że będzie dużo czasu. Myliłem się, zajęć było bardzo dużo, związanych ze zdalnym nauczaniem, uczeniem się nowych narzędzi, szkolenia innych, przygotowywaniem materiałów. Niemniej dwie butelki do książki pomalowałem. Pierwsza była z motywem bociana białego. Bociany kojarzą się ze szczęśliwym dzieciństwem i wakacjach, spędzanych na mazurskiej wsi, w Silginach, niedaleko Lwowca i Dzietrzychowa.
A sama butelka też ma swoją historię. Ma charakterystyczny kształt i kolor szkła. Zawierała wysokoprocentowy destylat. Wcześniej pomalowałem już dwie podobne, jedną otrzymaną od Pani Hanny Fogel. Ale tę sprezentował mi młody chemik z Warszawy. Czyli już trochę się otarła o naukę.
Tak, to nie koniec opowieści. Kilka dni temu spadł śnieg i Ania Wojszel nagrała krótki filmik z jej tarasu. Piękny widok na warmińską okolicę. A dzisiaj ponownie, tyle że już całkiem inna sceneria. Takie samo ujęcie, zaczynające się od bosych stóp. Tyle, że już nie stapiających po marcowym śniegu. I tak narodził się pomysł. Skoro nie możemy spotykać się bo trwa społeczna izolacja, to może trzeba spotykać się wirtualnie? Wcześniej planowaliśmy plener w Wipsowie, u niej na tarasie. Planowaliśmy malowanie starych dachówek i polnych kamieni. W tej przedłużającej się izolacji ludzie wymyślają kreatywnie różne komunikacyjne zabawy. A może by tak spotykać się na wideokonferencjach lub innych "dźwiękowych" pocztówkach? I tworzyć razem, mimo że osobno? Koronawirus zmusza do różnych improwizacji w kontaktach międzyludzkich. I tak oto, od bosych stóp na wiosennym śniegu, powędrował wirus inspiracji. Akurat nie maluję, wszystko już posprzątane. To może opowieści o butelkach? Tym bardziej, że uczę się wykorzystywania kamery i wideo do uzupełniania zdalnej edukacji. Uczę się. Niech będzie więc to nauka od razu czemuś przydatna. Tak powstał poniższy filmik. Druga próba z nową kamerą. Światło nie było dobre, teraz mogę to ocenić i zobaczyć. Trzeba coś zmienić. Bo uczymy się na błędach i ciągle ponawianych próbach. Trzeba wiele razy zrobić coś źle, by w końcu zaczęło się udawać. Trening czyni mistrza. Więc trenuję.