Działo się to w maju 2015 roku, w Karkonoszach, w czasie typowej konferencji naukowej. Żadni artyści, tylko biolodzy, zoolodzy, botanicy, hydrobiolodzy. A jednak kamienie malowali. Z przyjemnością. Dlaczego?
Nie często zjawiam się na warsztatach bentologicznych ale bardzo je lubię (bentos to organizmy wodne, żyjące na dnie zbiorników wodnych). W zasadzie spotkania takie nie liczą się już do dorobku naukowego i nie zapewniają punktów. I to jest ich największa zaletą taki seminariów terenowych bo przyjeżdżają ci, którzy chcą. Przyjeżdżają z ciekawości poznania i chęci dyskutowania a nie kolekcjonowania punktów do kariery naukowej czy zawodowej. Oczywiście, takie spotkania pomagają w rozwoju naukowym i wymianie myśli, są więc przydatne jak najbardziej. Mądry to wie i za punktami (ocenami) się nie ogląda. Robi to, co sensowne.
Ogromnym atutem warsztatów bentologicznych jest część terenowa i możliwość zapoznania się metodyką badań terenowych w różnych środowiskach wodnych, jak i dotyczących specyfiki różnorodnych grup bentosu. Taka konferencja w formie ćwiczeń, można uczyć się od najlepszych i wymieniać doświadczania. Swoista szkoła letnia – naukowa majówka. W długiej swojej tradycji warsztaty bentologiczne znacznie się rozrosły – przyjeżdża więcej osób niż na początku – ale zachowały swój pierwotny, kameralny i warsztatowy charakter. Część referatowa ograniczona jest do niezbędnego minimum (doniesienia w formie posterów), dużo czasu przeznaczona jest na zajęcia terenowe, praktyczne oznaczanie różnych wodnych bezkręgowców lub praktykowanie technik badawczych. Są też hydrobiologiczne i krajoznawcze wycieczki.
Tym razem
XXII Warsztaty Bentologiczne odbyły się pod koniec maja (21-23 maja 2015) w Przysiece koło Karpacza, na skraju Karkonoskiego Paku Narodowego. Głównym tematem były muchówki oraz badania monitoringowe bentosu w ciekach górskich. Przyjechało blisko 70 osób z całej Polski i Czech, studenci, doktoranci, pracownicy akademiccy jak i pracownicy WIOŚ czy parków narodowych. Celem warsztatów było przybliżenie zagadnień związanych z monitoringiem wód oraz zachęcenie do badań makrofauny rzek Sudetów.
Malowanie kamieni odbyło się po raz pierwszy na warsztatach, jako forma spotkania integracyjnego i ułatwiającego dyskusje kuluarowe. Pomysł narodził się w głowie Małgorzaty Gorzel. Tak niecodzienny, że koniecznie trzeba było go zrealizować i szybko go podchwyciłem przywożąc farby, pędzle i inne niezbędne akcesoria. Z samego rana, 22 maja naznosiłem trochę kamieni z pobliskiego potoku. Samo malowanie rozpoczęło się po południu. Ku mojemu dużemu zaskoczeniu do malowania włączyło się dużo osób (myślałem, że malować będzie 4-7 osób, ale okazuje się, że naukowcy są bardziej otwarci na nowe niż się na co dzień wydaje). Malowaliśmy i dyskutowaliśmy zarówno o bentosie żyjącym w wodach śródlądowych, o kolejnych warsztatach jak i i innych problemach naukowych. Aż zabrakło kamieni….
Ale przed ośrodkiem wypoczynkowym kamieni było dużo. I tak narodził się pomysł, by wspólnie pomalować jeden duży kamień. I znowu odzew był duży. Każdy malował swojego ulubionego przedstawiciela makrozoobentosu. I tu również toczyły się ciekawe dyskusje. Malowaliśmy na zmianę, bo wszyscy na raz by przy kamieni się nie zmieścili. Powstało wspólne dzieło malarsko-naukowe, o dużej możliwości interpretacyjnej. Jeśli zgodnie z moją sugestią właściciele ośrodka polakierowali, to malowany kamień długo oprze się deszczom i górskiej pogodzie.
Lista autorów (kolejność wpisywania się na kartkę), chyba nie wszyscy się zdążyli wpisać:
Stanisław Czachorowski,
Katarzyna Pieńczuk,
Małgorzata Gorzel,
Piotr Kubik,
Tomasz Krepski,
Joanna Pakulnicka,
Jan Wojtasik,
Barbara Wojtasik,
Mariola Krodkiewska,
Marta Haraburda,
Anna Dzierżyńska-Białończyk,
Jakub Brdękiewicz,
Kamil Kondracki,
Janusz Żbikowski,
Anna Cieplok,
Aneta Spyra,
Izabela Czerniawska-Kusza,
Lucyna Koprowska,
Andrzej Kownacki,
Agata Rychter,
Joanna Galas,
Piotr Domek,
Dariusz Halabowski,
Agnieszka Sowa,
Iza Jabłońska-Barna,
Kamil Hupało,
Piotr Gadawski,
Michał Grabowski,
Tadeusz Namiotko,
Lucyna Namiotko,
Aleksandra Jabłońska.
Więcej
zdjęć z warsztatów i malowania na Fecebooku
Na początku września tego samego roku malowałem kamienie …. z filozofami,
w czasie VIII Festiwalu Filozofii. Kolejne spotkanie naukowe choć z zupełnie innej dyscypliny naukowej. Oprócz referatu malowałem kamienie z chętnymi do takiej aktywności uczestnikami Festiwalu Filozofii.
Z malowania kamieni z filozofami jestem zadowolony. Udało się. Dla mnie był to eksperyment na obcym gruncie, z tremą i obawami. Ale pomysł okazuje się dobry i warto go rozwijać. Mam nowe doświadczenia, spostrzeżenia i przemyślenia. Wykorzystałem na zajęciach ze studentami. A teraz, na kilka refleksji.
Dlaczego się zgłosiłem z malowaniem kamieni na
Festiwal Filozofii – Filozofia i Sztuka? Okazja wydawała się dobra, bo tematyka dotyczyła refleksji i sztuki.
Mówić o sztuce i filozofii czy ją przeżywać? Czy lepiej myśli się w ciszy dalekiej i męczącej pielgrzymki czy na głośnej konferencji? Sztuka, jako prosta czynność, ułatwiająca bycie ze sobą, tak jak na podwórku. Słowa są jak iskanie się a nie tylko przekazywanie informacji. Służą do tworzenie więzi. I chciałem to sprawdzić. W czasie malowania spotkałem filozofa, który zaczął pisać powieści. Bo
mimo, że napisał wiele naukowych książek, także w językach kongresowych, to nie jest czytany (tak jakby chciał). W nadmiarze słów nie komentują jego książek. Bo zbyt dużo jest do komentowania i do przeczytania. A powieść? Ano zobaczymy, może forma nie odstraszy zupełnie innych czytelników i będą rozważać jego dyskretnie przemycane myśli filozoficzne? Myślę, że są to podobne poszukiwania nowych i bardziej adekwatnych form komunikacji w środowisku nie tylko akademickim. Nie jestem więc sam w tych swoich poszukiwaniach.
To nie pierwszy raz z tym „naukowo-konferencyjnym” malowaniem kamieni. Miałem już doświadczenia z dyskusjami przy malowaniu jako formą nietypowej kawiarni naukowej. Była też w maju realizacja na konferencji hydrobiologów (Warsztaty Hydrobiologiczne, o tym napisałem wyżej). Tam, wśród biologów wypadło lepiej bo znacznie lepiej przyjęli organizatorzy (hydrobiolodzy) i bez oporów włączyli się w nowe wyzwania, odpowiednio planując w programie, jako element integracyjny. A uczestnicy odpowiedzieli licznie i ochoczo (ku mojemu zaskoczeniu, bo stereotypowo wydaje się, że naukowcy to „sztywniacy”). Ale tam, u hydrobiologów, za tym szalonym pomysłem stały dwie różne osoby, z różnych ośrodków akademickich i byli „swoi”, stąd może większe zaufanie do eksperymentu i eksperymentatorów. Ponadto sama forma warsztatowa konferencji hydrobiologicznej, z nastawienie bardziej na wspólną pracę i badania a nie typowa konferencję. Myślowy przeskok był więc znacznie łatwiejszy.
Filozofowie przyjęli pomysł z mniejszą otwartością, z pewną rezerwą (myślę o organizatorach). Może dlatego, że zgłaszała to tylko jedna osoba i to „z innego podwórka”? Może zbyt odbiegało od dotychczasowych schematów i przyzwyczajeń (rytuałów konferencyjnych)? Początkowo moje zgłoszenie potraktowano standardowo, i wbrew sugestiom jak i opisowi, w programie umieszczono jako typowy referat (krótkie doniesienie). Ale się nie poddałem i sam, niejako na uboczu, dodatkowo zorganizowałem, poza programem dyskusyjne milczenie przy malowaniu kamieni. Bo przy wspólnym malowaniu można mówić ale nie trzeba. Można milczeć. Aczkolwiek było to milczenie przerywane rozmowami.
Postawiłem się na Festiwalu Filozofii w kłopotliwej sytuacji, odbiegając od schematów. Ryzykowałem, bo nie wiedziałem jaki będzie odbiór – wystąpienie zaplanowano w sesji pt.
„Sztuka, osobowości, koncepty, osobliwości”. Być może kiedyś czas dowiem się, czy odebrany zostałem ze swoim pomysłem jako osobowość, koncept czy osobliwość. Ryzykowne przedsięwzięcia w 90% kończą się porażką. Taka ich specyfika. Tylko 10% kończy się sukcesem. Ale nie jest to szara przeciętność, więc
warto zaryzykować. Notabene w nauce przeważają porażki, błędy, niepowodzenia. W publikacjach i podręcznika jest tylko wycinek naszej aktywności – ten zakończony już sukcesem. Ale bez porażek owe sukcesy nigdy by nie zaistniały.
Eksperymenty i ryzyko są powinnością uniwersytetu. Bo jak mamy uczyć własnych studentów innowacyjności i ryzykowania, gdy sami nie ryzykujemy i nie poszukujemy innowacji? Gdy sami twórczo nie eksperymentujemy tylko toczymy się w utartych, bezpiecznych koleinach, zdobywając kolejne stopnie kariery naukowej?
Zaryzykowałem bo jako naukowiec-przyrodnik wybrałem się na obce „podwórko”: do filozofów i artystów. Inny rytuał konferencyjny, inny język, inne zwyczaje. Prawie jak inna kultura. Od dłuższego czasu na różnych konferencjach, sympozjach, seminariach przyglądam się i próbuję zidentyfikować różne rytuały, zwyczaje (takie moje, specyficzne badania etnograficzne). A następnie staram się odnieść je do historii (jak powstawały i dlaczego), komunikacji naukowej oraz zastanawiam się czy dalej są efektywne w szybko zmieniającym się świecie. Rytuały ze swej natury mają to do siebie, że są nieco „spóźnione”, zastygłe w czasie. Ich sens rozumiemy jedynie w kontekście czasów i miejsca, w których powstawały. Nie zawsze dostrzegamy to, że zmienił się kontekst i niektóre z nich są już nieefektywną (pozorowaną) komunikacją.
Służą jedynie wywieraniu wrażenia, budowaniu prestiżu ale nie komunikacji. Na obcym gruncie, jak w obcej kulturze, łatwo o niezrozumienie. Zarówno ja mogę nie zrozumieć jak i mnie mogą błędnie odebrać. Czułem więc tremę i nie miałem swobody wypowiedzi takiej, jaką bym chciał.Doświadczałem tego, co zazwyczaj studenci na zajęciach. Dzięki tym swoim emocjom, przypominaniu sobie, lepiej będę rozumiał studentów. Nie będzie „zapomniał wół jak cielęcięm bół”.
Po drugie forma, jaką zaproponowałem, była inna niż standardowa. Osobliwość. Warsztaty, wspólne łuskanie fasoli czy proste prace, w tym przypadku malowanie kamieni, jakoś nie bardzo mieszczą się w standardowym myśleniu o konferencji.
Przecież musi być mówca i odczyt, rzutnik i ekran, jakieś sesje i stół prezydialny. Już parę razy to robiłem, najpierw z malowaniem butelek – jest w tym także ukryty przekaz o sensie rzeczy i ludzi niepotrzebnych, odzyskiwanych poprzez dostrzeganie nowych wartości, zebranych jako śmieci w lesie i przekształcanych w coś wartościowego. Wysiłek dostrzeżenia sensu i piękna w czymś/kimś z pozoru zbędnym, niepotrzebnym. Potem próbowałem z malowaniem kamieni – charakter surowca i farb wymaga mniej czasu, więc jest bardziej funkcjonalne. Były i dachówki, również stare i niepotrzebne. Nawet stare płytki ceramiczne, pozyskane z gruzu budowlanego.
Tak sobie myślę, że filozofowie (organizatorzy) nie do końca zaakceptowali moją propozycję (za mało wysiłku włożyłem w przekonywanie, pozostała zbyt „obca”). Narzucony był mi referat. Bo jak jest zgłoszenie, to się referat należy.
Ale ja i tak zrobiłem malowanie. Niech będzie referat, ale samozwańczo i tak zrobiłem spotkanie z malowaniem. Na uboczu, na marginesie programu. W jakimś sensie porażka, bo nie odebrane zostało „poważnie”, posadzone mnie gdzieś „na końcu bocznego stołu”. Ale i tak się udało, i tak przyszli ludzie malować i milczeć przy kamieniach. Wiem, że następnym razem dużo więcej czasu poświęcę na przekonywanie organizatorów do takich pomysłów.
Był więc krótki referat z pokazem zdjęć (zdjęcia z wcześniejszych malowań w Olsztynie, Wójtowie, w Karkonoszach itd.). Nie poszło mi tak jak chciałem, ale jak widziałem – ktoś słuchał. Na malowanie przyszły trzy osoby, w tym jedna (studentka) zupełnie z zewnątrz, spoza konferencyjnego grona. I rozmawialiśmy. Bez tremy, swobodnie. Ja
z tych rozmów jestem zadowolony, bardziej niż z sesji referatowej, niby ujętej w ramy godzinowe ale ze sporymi zmianami i przesunięciami czasowymi. Przy kamieniach profesor filozof sporo mi objaśnił z tego, co przy malowaniu się dzieje. A to tego doliczyć trzeba kilkanaście osób, które były na sali w czasie mego referatu (nie wiem ile słuchało i ile treści dotarto, bo nie było relacji zwrotnych, tylko kontakt wzrokowy). A potem ktoś z uczestników przysiadł przy malowaniu kamieni. Ponadto była też krótka dyskusja na Facebooku – też się czegoś dowiedziałem, np.
o dyskursie milczącym.
Komunikacja hybrydowa, łącząca równe formy: referat, warsztaty, portal społecznościowy, mini-wystawa z tekstem i kodem QR, odsyłającym do internetu itd. okazuje się efektywną formą i bardziej dostosowaną do współczesnego, zabieganego czasu. Pozwala o wiele bardziej w komunikacji przekraczać czas, miejsce i odległość. Jestem pewien, że niebawem podobne rozwiązania staną się standardem konferencyjnym, tak jak swego czasu pełną akceptację uzyskały sesje posterowe i plakaty naukowe (dominują w naukach przyrodniczych, u humanistów jeszcze to relatywna rzadkość).
Będę eksperymentował dalej, dopracowując formę w oparciu o zdobywane doświadczenie, dyskusję i podpatrywanie innych rozwiązań. Kolejne refleksje z filozoficznego malowania i współczesnej komunikacji naukowej spiszę za jakiś czas. Także i na blogu. Zaglądajcie.